Zagłada getta w Dęblinie

© Krzysztof Ratnicyn

W środę szóstego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego, późnym popołudniem, około dwóch i pół tysiąca Żydów z getta w Dęblinie popędzono na dworzec kolejowy, skąd trafili oni do obozu zagłady w Sobiborze. Nie wszyscy. Część nie dotarła nawet na bocznicę dęblińskiego dworca, ginąc po drodze bądź to z wycieńczenia, bądź zakatowani albo zastrzeleni przez oprawców. Nie spodziewano się oporu, a co najwyżej pojedynczych prób ucieczki, toteż do pierwszej akcji likwidacyjnej skierowano tylko granatową policję i żandarmów dowodzonych przez Johanessa Petersona — folksdojcza słynącego z brutalności, postrach Żydów w Dęblinie, Rykach i okolicznych wioskach. Na jego życie podziemie dokonało kilka zamachów, ale wszystkie próby zakończyły się fiaskiem.

Tablica na budynku biblioteki, upamiętniająca getto / fot. K. Ratnicyn

Decyzję o likwidacji getta podjęto nieco wcześniej; miejscowy Judenrat, którego siedziba mieściła się przy ul. Bankowej 9, został poinformowany dzień wcześniej. W nocy wszystkich Żydów z listy dostarczonej przez żandarmerię budzono, nakazując nad ranem stawić się w na placu w centralnym miejscu dzielnicy żydowskiej w Dęblinie. Sześćdziesiąt dwie osoby rozstrzelano na miejscu; dziś trudno rozstrzygnąć o powodach tej masakry, w niektórych przypadkach żandarmi rozstrzeliwali Żydów próbujących uciec z placu. Ciała pogrzebano na cmentarzu w Bobrownikach, oddalonym o kilka kilometrów od dęblińskiego getta. Założono je pod koniec 1940 roku, na początku wyłącznie na potrzeby skoncentrowania i odizolowania miejscowej żydowskiej ludności.

Dęblińska żydowska dzielnica nie wyglądała tak jak moglibyśmy sobie wyobrazić mając w pamięci obrazy getta warszawskiego czy łódzkiego. Żadnego muru, żadnego płotu. Tylko administracyjnie ustalone granice, których z reguły Żydzi trzymali się bez większego nadzoru. Podobnie jak w pobliskich Rykach. Miejsce wyznaczone na dęblińskie getto — w granicach ulicy Bankowej, Okólnej, Senatorskiej (obecnie PCK), Wiatracznej i Niedbałej — sąsiadowało z rynkiem i targowiskiem, co ułatwiało szmugiel żywności.

Otoczyli miasto i kazali wszystkim Żydom wyjść na plac w getcie. Stamtąd prowadzono na dworzec. W drodze bili, katowali i strzelali. Droga na dworzec była zasłana trupami

— czytamy w relacji Joska Rosenbluma (złożonej po wojnie, Żydowskiej Komisji Historycznej w Lublinie; Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma, Zbiór relacji Żydów Ocalałych z Zagłady, sygn. 301/1444).

Ponieważ wśród deportowanych znalazł się również przewodniczący Judenratu, nazistowskie władze musiały powołać nowego przewodniczącego rady żydowskiej. Wolf Salomon dotarł, pędzony ul. Warszawską, na rampę dęblińskiego dworca. Zginął w Sobiborze. Zastąpił go, jako szef władz lokalnej gminy, Izrael Wajnberg. Miejsce zagazowanych w Sobiborze zajęli nowi mieszkańcy getta — dwieście osób z Ryk i dwa tysiące Żydów słowackich. Jesienią podzielili los swoich poprzedników. Tym razem transporty wysłano do Treblinki, a życie straciło około dwóch i pół tysiąca osób.

Budynek, w którym mieściła się siedziba Judenratu / fot. K. Ratnicyn

Selekcja z maja 1942 roku sprawiła, że na terenie getta pozostało jeszcze około tysiąca mieszkańców. Akcja miała krwawy przebieg, a ciała Żydów leżały nie tylko na całej trasie przemarszu, lecz i na placu getta. Tym, którzy w ramach selekcji mieli jeszcze w Dęblinie pozostać, nakazano zebrać zwłoki i umieścić je w synagodze mieszczącej się przy ul. Okólnej 33.

Budynek dawnej synagogi w Dęblinie / fot. K. Ratnicyn

Pozostali przy życiu oraz napływający kolejni mieszkańcy getta zasilili rzeszę przymusowych pracowników — między innymi w obozie przy miejscowym lotnisku (zlikwidowanym dopiero w drugiej połowie 1944 roku) oraz przy stacji kolejowej (ten obóz zamknięto pod koniec 1943 roku).

Łącznie, jak się dziś szacuje, przez getto przeszło blisko sześć tysięcy osób. Spośród przedwojennych żydowskich mieszkańców Dęblina, okupację przeżyły osiemdziesiąt dwie osoby. Nie zagościły jednak w mieście na długo. Dziewięcioro ocalałych z Holokaustu, a przybyłych do rodzinnego miasta, zostało zamordowanych. Reszta — skutecznie zastraszona — opuściła miasto.

Być może po raz drugi przyszło im przejść trasę z dawnego getta, Ireny (jak wówczas nazywano osadę — część Dęblina przed wojną zamieszkałą głównie przez Żydów) na stację kolejową.

[źródła: Teatr NN w Lublinie / Sztetl.org.pl / jewishgen.org]

Porządek dnia. Trier / Vuillard

© Krzysztof Ratnicyn

Tytułowy Jack jest architektem, choć tak naprawdę mierzy znacznie wyżej, sam siebie sadowiąc pośród artystów. Czyż nie widzimy tam — właśnie w gronie artystów — najwybitniejszych projektantów przełomowych budynków, skwerów i placów?

Jack jednak rości sobie prawa do boskiego gestu decydowania o czyimś losie, o życiu i śmierci. W kluczowej scenie filmu „Dom, który zbudował Jack” Larsa von Triera bohater ciągnie przez całe miasto na linie holowniczej zwłoki kolejnej swojej ofiary. W tle Fame w wykonaniu Davida Bowie. Krwawy ślad nie pozostawia wątpliwości, wytyczając trasę, którą poruszał się morderca. Trudno o lepszą dla policji wskazówkę. A jednak w tym właśnie momencie, kiedy Jack jest już pod własnym domem, zaczyna padać deszcz. Co tam deszcz, ulewa, która zmywa ślady oraz winy doczesne. The Great Rain. Stróżki deszczowej wody spływającej po twarzy Jacka mieszają się z krwią, która nadal pokrywa jego dłonie. Jack spogląda w górę i znacząco uśmiecha się. Nie ma sprawiedliwości w ludzkim świecie. Zbrodnie z rąk artysty — boga — zbrodniarza właśnie ulegają zatarciu, rozmyciu. Unieważniają się.

Podobno zbrodnie, których dopuszczamy się w twórczości, to wyraz fantazji, których nie możemy zrealizować. Tylko w dziełach sztuki stać nas na szczerość. Nie zgadzam się z tym. Niebo i piekło to jedno i to samo.

[ z monologu Jacka w kluczowej scenie filmu „Dom, który zbudował Jack” w reż. Larsa von Triera. ]

Scena „Wielki deszcz” z filmu „Dom, który zbudował Jack”, reż. Lars von Trier

Psychopata może liczyć na łut szczęścia, choć raczej wierzy w swoje szczególne przeznaczenie: rzeczywistość, której on sam jest postacią centralną, rozdającą karty, snującą plany i realizującą je bez chwili powątpiewania.

Wydaje się, że tylko fizyczne unicestwienie bestii staje się rozwiązaniem. Bestię ciągnie do tronu, choćby i zanurzonego we krwi.

Fot. EPA/SERGEI GUNEYEV / SPUTNIK POOL MANDATORY CREDIT Dostawca: PAP/EPA.
fot. PAP/EPA/ROMAN PILIPEY

Jednocześnie świat — Zachodu, demokracji, świat cywilizowany — popada w letarg. Jeszcze trochę, jeszcze chwila. Armia rosyjska, bez względu na ogromny rozdźwięk między ikonicznym, defiladowym jej obrazem a wojenną rzeczywistością, zmierza nakazami bestii do realizacji kolejnych celów. Jeszcze chwila, jeszcze trochę. Armia na wschodzie Ukrainy przegrupowuje siły. My w letargu. Oni w dynamicznym ruchu. Jeszcze chwila, a będziemy świadkami — w i d z a m i — masakry na skalę niespotykaną od końca II wojny światowej. Rankingi, statystyki: czas, start!

Dokładnie ta sama pora, wczesna wiosna. Osiemdziesiąt cztery lata wcześniej. Cywilizowany świat Zachodu udaje, że ratuje Europę przed pożarem. Hitler triumfalnie wjeżdża do Wiednia, III Rzesza zajmuje Austrię.

Produced in 1938, this American newsreel shows the Anschluss — the annexation of Austria by Nazi Germany in March 1938.

Achtung — Panzer! 12 marca 1938 roku defiladę otwierały pojazdy opancerzone; miały się wreszcie ziścić marzenia Heinza Guderiana, dowódcy XVI korpusu.”
[ E.Vuillard, „Porządek dnia”, przeł. K.Marczewska, Kraków 2022 ]

Taki obraz pozostał dla świata, choć poprzedziła go kompletna kompromitacja sił pancernych III Rzeszy. Literacko odtworzony przez Vuillarda przebieg operacji Anschluss to ogromny zator, korek stworzony przez niedoskonałe niemieckie czołgi, które nie dały rady sprostać wyzwaniu w postaci Blitzkriegu, sprawnego przekroczenia granicy i zajęcia Austrii. Miało być błyskawicznie, lecz nic z tych rzeczy. Awaria za awarią. Armia nie jest tak nowoczesna jak zapowiadano. Führer jest wściekły.

Kijów miał być wzięty w czterdzieści osiem godzin, góra siedemdziesiąt dwie. W miejsce pojmanego prezydenta Zełenskiego miano usadowić marionetkowego przywódcę; może nawet Janukowycza? Ale wszystko zaczęło się sypać od pierwszych godzin po przekroczeniu przez rosyjskie wojska granicy. Nic nie było tak jak wynikałoby z planów dowódców; nic nie zgadzało się z opowieścią snutą na Kremlu przez najbliższe otoczenie bestii. Bestia jest wściekła. Rozrzuca pionki, drze planszę. Dowódców wysyła do więzień.

Nagranie rozmowy radiowej żołnierzy ukraińskich z Wyspy Węży z załogą rosyjskiej „Moskwy”.

(Gdyby natura Rosjan była bliższa niemieckiej, może zadbano by o odpowiednią formę, o kwiaty rzucane pod nogi sołdatom, o proporce, łzy radości. Ale nie, rosyjska machina korupcji, zepsucia i powszechnego złodziejstwa i tu odbija się bestii czkawką; sowiecka natura zakpiła z bestii.)

Aneksja Austrii w marcu 1938 roku zastała brytyjskiego premiera Chamberlaina przy Downing Street podczas pożegnalnego obiadu wydanego na cześć Joachima von Ribbentropa — do niedawna ambasadora III Rzeszy w Londynie, teraz awansowanego na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Eric Vuillard odtwarza tę sytuację aż nazbyt precyzyjnie:

„Ambasador Rzeszy wyglądał na całkowicie rozluźnionego. Zwrócił zresztą na siebie niegdyś uwagę Adolfa Hitlera swobodą towarzyską, elegancją old fashion i uprzejmością, wyróżniającą się na tle tego, czym była partia nazistowska, zbiorowisko bandytów i kryminalistów.
(…)
W połowie obiadu, jak opowiada Churchill w swoich pamiętnikach, wprowadzono posłańca z Foreign Office.”

Dokładnie ta sama pora, wczesna wiosna. Trzydzieści lat temu. Rozpoczyna się oblężenie Sarajewa. Miasto ze stadionem olimpijskim goszczącym niespełna dekadę wcześniej mistrzów zimowych sportów, który wkrótce stanie się największym cmentarzem.

Olimpijski kompleks sportowy w Sarajewie, który w czasie oblężenia stał się cmentarzem.
Fot. MSGT Michael J. Haggerty 

Wojska Republiki Serbskiej zatrzymają się tu na blisko cztery lata. Świat Zachodu popada już to w osłupienie, już to w letarg. Jak napisano po latach w akcie oskarżenia złożonym przed Trybunałem w Hadze:

„Oblężenie Sarajewa, jak powszechnie nazywa się to wydarzenie, był to taki epizod w konflikcie na terenie byłej Jugosławii, że trzeba wrócić aż do II wojny światowej, aby znaleźć odpowiednik tych wydarzeń w historii Europy. (…) W okresie objętym aktem oskarżenia w Sarajewie nigdzie nie było bezpiecznie: ani w domu, ani w szkole, ani w szpitalu.”

Oblężone przez Serbów Sarajewo.

Sarajewo — uznane przez świat za miejsce największego oblężenie od końca II wojny — wyglądało jak Mariupol. Ale spokojnie. To nie koniec opowieści. Świat jeszcze niewiele wie o swoich możliwościach, nie spodziewa się Srebrenicy: w połowie lat 90. XX wieku, miejsca największej masakry ludności cywilnej w Europie od końca II wojny światowej. Ale spokojnie…

Reportaż ze Srebrenicy, 25 lat po ludobójstwie na muzułmańskich mieszkańcach.

Raz, dwa, trzy. Wpadamy w letarg. Świat Zachodu, cywilizowany świat śni.

***

Jakimś cudem całą wojnę przetrwał stenogram dialogu z marca 1938 roku między Göringiem a Ribbentropem. Kiedy zostaje odczytany w Norymberdze, ten pierwszy nie wytrzymuje i parska śmiechem słysząc zapisany w annałach komentarz ministra spraw zagranicznych na wieść o wiwatach wiedeńczyków: „Jest wspaniale!”.

Czasem myślę o tym wszystkim, co zrobiłem…
Nigdy nie spotkała mnie kara.

[ z monologu Jacka w kluczowej scenie filmu „Dom, który zbudował Jack” w reż. Larsa von Triera. ]

Matt Dillon jako Jack w filmie Larsa von Triera.

Między-zdroje

© Krzysztof Ratnicyn

Skracając sobie drogę i życie, wołają – wejdź, to ty zajrzyj, sprawdź, włączysz? Ten spod okna. Nowy. Na trójce, z piątki. Na popie jest trzech. Teraz, później, po kolacji. Za wcześnie, no za prędko. Za późno?
Chodzą drobnymi, równymi krokami, jakby oszczędnie – wbrew logice swej misji i na przekór temu skracaniu, co same sobie czynią. Chodzą, a tańczą. Na popie jest trzech.

fot. K. Ratnicyn

Między lasami, między jednym a drugim lasem. Las szumi, kolej podmiejska dudni. Bo na trójce można okna otwierać na oścież, to słychać.

Wie pan, to nie fabryka, że się śrubki skręca. Tak się zdarza, no. Nie dziś, to jutro.

Najbardziej banalny obraz bezapelacyjnie obecny w każdym hollywoodzkim thrillerze. Kamera wodzi oczami pacjenta po suficie. Światła jak flesze fotoreporterów. Ale to jarzeniówki, jedna po drugiej. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy. Ale wolniej w realu niż w filmie. Nikt się nie spieszy, choć przecież miejsce na bloku na wagę złota. To z powrotem. Już spokojniej, to i wolniej.

fot. K. Ratnicyn

A czy można… A co doktor powiedział?

A co pan tak leci – to wcześniej, w drodze „tam”. Zdążymy. Bez okularów, bez niczego. O nie: bez m a s e c z k i. Pacjent na bloku bez maseczki. Czekanie na alarm, lament, ale nic. Pielęgniarka podaje – proszę, niech pan włoży.
Jest chłodniej niż można by przypuszczać (mentalnie, nie dosłownie). Jest niedorzecznie, bo na bloku gra radio eska. Nic nie może przecież wiecznie trwać…
Jakoś nie tak, jakby niezawodowo, brak drzwi między jedną a drugą…
Tam-tam-tam. Pyk-pyk-pyk. Co to? Stąpanie z leżącej pozycji się słyszy. Pukanie palcem? Jakieś mechaniczne odliczanie, że zaraz się zacznie? Pik-pik-pik. Co z pana ciśnieniem? Maska, mam wdychać. Wdycham.

O ósmej umyty, przebrany, przystosowany. Stolik uprzątnięty, łóżko pościelone. Przyjdą z obchodem. A później każdy ruch na korytarzu, drgnięcie klamki. Oho, idą! Ale czy po mnie? Już, teraz? Wczoraj mówione było: Jest pan drugi w kolejce, dziesiąta-jedenasta.
Na popie jest trzech.

I już. Teraz. Zwarty i gotowy? Tak, tak, jeszcze tylko esemes. Okulary są jak protezy, zostają na sali.
Na popie jest trzech.

Są pielęgniarki, sanitariuszki jak pielęgniarki, wyręczające w niektórych zadaniach pielęgniarki. Są salowe outsourcingowane. Jest kuchnia outsourcingowana. A szto pan by chcial’ – ha? Szto riba?
Jest szefowa, są doktorzy. I są pacjenci. Na popie jest trzech.